2007-02-15 - 2008-11-26

Podróż Peloponez nieco inaczej

Opisywane miejsca: Korynt, Mykeny, Epidaurus, Spétsai, Franchthi, Náfplion, Kosmás (127 km)
Typ: Blog z podróży

Widok z okna samolotu niczym nie przypominał obrazu, którego się spodziewałem. Jeszcze dziś pamiętam tamtą spaloną słońcem ziemię, która ukazała się kiedy zeszliśmy pod chmury. Tym razem wrażenia były zupełnie inne. Zamiast odcieni ochry dominuje soczysta zieleń. Nawet Ateny wydają się przyjemniejsze z intensywnie zielonymi wzgórzami tu i ówdzie przerywającymi monotonną, szarą powierzchnię miasta. Dwie godziny lotu na południe sprawiają wrażenie podróży w czasie. Z zachlapanego zimowym błotem Krakowa przeniosłem się o kilka miesięcy w sam środek wiosny.

 

- Macie szczęście, w tym roku nie było zimy - dowiadujemy się od pracownika wypożyczalni samochodów, który odbiera nas z lotniska. Upewniam się co rozumie przez określenie "zima", odpowiedź wywołuje naszą wesołość - 5 do 10 stopni i deszcz. Ledwie dwa tygodnie temu z termometru odczytywałem 15 stopni mrozu. Teraz, choć dzień dopiero wstaje, za oknem jest już co najmniej tyle samo, na plusie.

 

Plany na pierwszy dzień, jak zresztą na całą podróż mamy otwarte. Ogólny kierunek - południe pozostawia wiele swobody, a zabytków po drodze jest wiele więcej niż możemy zobaczyć.

 

Już w okolicach Koryntu potwierdza się zasada mówiąca, że z autostrady nie widać kraju przez który się jedzie - Kanał Koryncki, niezauważenie został za naszymi plecami. Porzucamy wygodną autostradę i lokalnymi drogami jedziemy nad kanał.

 

Wybudowany w XIX wieku zmusza do zastanowienia nad wysiłkiem jakiego wymagało to przedsięwzięcie. Projektowany po raz pierwszy w starożytności, rozpoczynany kilkakrotnie, ukończony został dopiero przez węgierskich architektów Istvána Türra i Bélę Gerstera. Strome ściany, na których widać jeszcze, powstałe podczas prac, żłobienia tworzą głęboki wąwóz, środkiem którego przepływają statki. Po ostatnim, który opuścił kanał chwilę przed naszym przyjściem na most, pozostał jeszcze zygzakowaty kilwater na wodzie.

 

Wracamy do samochodu i zjeżdżamy na wybrzeże, ku ujściu kanału, gdzie znajduje się zanurzany most. Przęsło, w momencie kiedy otwierana jest droga wodna, opuszcza się osiem metrów pod wodę. Nie mamy szczęścia - most jest wynurzony i nic nie zapowiada rychłego opuszczania.

 

Wybieramy więc dalszą podróż, szkoda byłoby stracić szansę na zwiedzenie Myken lub Epidaurus.

 

Korynt daje nam przedsmak tego, co będzie zachwycało nas podczas całej podróży - pogody, idealnej do zwiedzania, krajobrazu - malowniczego w wiosennej krasie i spokoju, jakiego nie zazna się w pełni sezonu turystycznego.

  • Peloponez
  • Kanał Koryncki
  • Kanał Koryncki
  • Nasza trasa - Lotnisko w Atenach - Korynt
Do Myken dojechaliśmy o drugiej po południu. Zostawiając na później
skarbiec, przed którym zaparkował właśnie autokar z wycieczką,
wybraliśmy najpierw zwiedzanie muzeum i cytadeli, którą inna wycieczka
właśnie opuszczała. Lwia Brama, czy też Brama Lwic skutecznie
oddziela dwa światy - zewnętrzny, z muzeum, kasami i parkingiem oraz
wewnętrzny - cytadelę, z odsłoniętymi murami starożytnych budowli.
Chodząc wśród ruin rozmyślam o Schliemannie, który odsłaniał te zabytki
i o dwuznacznej roli, jaką odgrywali archeolodzy w Grecji w XIX wieku.
Największe eksponaty z Myken, szczęśliwie, znajdują się w Muzeum
Archeologicznym w Atenach i w samych Mykenach. Stąd pochodzi
jedno z najbardziej znanych znalezisk ze starożytnej Grecji - Maska
Agamemnona - najpewniej nie mająca nic wspólnego z samym Agamemnonem,
ale tradycyjna nazwa nadana przez Schliemanna pozostała. Z
położonego na szczycie wzgórza akropolu mykeńskiego pozostały jedynie
posadzki i nieliczne ślady murów. Urzeka jednak widok jaki roztacza się
z tego miejsca na położone niżej ruiny i otaczające je gaje oliwne. W
dole, przez mgłę widać dolinę schodzącą do morza, wyżej jednak
widoczność jest znakomita - w oddali rysują się ośnieżone szczyty gór. Dochodziła
trzecia i wokół nas nie było już nikogo. Gdyby nie chęć zobaczenia
skarbca, który jak się spodziewaliśmy zamkną za chwilę, moglibyśmy
kontemplować sielankową atmosferę jaką tworzyły starożytne ruiny na
ukwieconym wzgórzu w piękne popołudnie. W skarbcu, po raz
pierwszy przekonaliśmy się, że czas w Grecji jest pojęciem względnym.
Przyjechaliśmy wyraźnie po trzeciej, portier zamykał już bramę, ale nie
miał nic przeciwko wpuszczeniu nas "na pięć minut". Pięć minut później
wpuścił kolejnych spóźnialskich. Monumentalny Skarbiec Mykeński,
Skarbiec Atreusza czy w wersji najbardziej popularnej i najmniej
poprawnej - Grób Agamemnona zwiedzamy, przynajmniej początkowo, sami.
Każdy nasz krok wewnątrz budowli odbija się wielokrotnym echem od
kamiennych ścian, podobnie każde wypowiedziane słowo.

Do Myken dojechaliśmy o drugiej po południu. Zostawiając na później skarbiec, przed którym zaparkował właśnie autokar z wycieczką, wybraliśmy najpierw zwiedzanie muzeum i cytadeli, którą inna wycieczka właśnie opuszczała. 

 

Lwia Brama, czy też Brama Lwic skutecznie oddziela dwa światy - zewnętrzny, z muzeum, kasami i parkingiem oraz wewnętrzny - cytadelę, z odsłoniętymi murami starożytnych budowli. Chodząc wśród ruin rozmyślam o Schliemannie, który odsłaniał te zabytki i o dwuznacznej roli, jaką odgrywali archeolodzy w Grecji w XIX wieku. Największe eksponaty z Myken, szczęśliwie, znajdują się w Muzeum Archeologicznym w Atenach i w samych Mykenach. 

 

Stąd pochodzi jedno z najbardziej znanych znalezisk ze starożytnej Grecji - Maska Agamemnona - najpewniej nie mająca nic wspólnego z samym Agamemnonem, ale tradycyjna nazwa nadana przez Schliemanna pozostała. 

 

Z położonego na szczycie wzgórza akropolu mykeńskiego pozostały jedynie posadzki i nieliczne ślady murów. Urzeka jednak widok jaki roztacza się z tego miejsca na położone niżej ruiny i otaczające je gaje oliwne. W dole, przez mgłę widać dolinę schodzącą do morza, wyżej jednak widoczność jest znakomita - w oddali rysują się ośnieżone szczyty gór. 

 

Dochodziła trzecia i wokół nas nie było już nikogo. Gdyby nie chęć zobaczenia skarbca, który jak się spodziewaliśmy zamkną za chwilę, moglibyśmy kontemplować sielankową atmosferę jaką tworzyły starożytne ruiny na ukwieconym wzgórzu w piękne popołudnie. 

 

W skarbcu, po raz pierwszy przekonaliśmy się, że czas w Grecji jest pojęciem względnym. Przyjechaliśmy wyraźnie po trzeciej, portier zamykał już bramę, ale nie miał nic przeciwko wpuszczeniu nas "na pięć minut". Pięć minut później wpuścił kolejnych spóźnialskich. Monumentalny Skarbiec Mykeński, Skarbiec Atreusza czy w wersji najbardziej popularnej i najmniej poprawnej - Grób Agamemnona zwiedzamy, przynajmniej początkowo, sami. Każdy nasz krok wewnątrz budowli odbija się wielokrotnym echem od kamiennych ścian, podobnie każde wypowiedziane słowo.

  • Lwia Brama, Mykeny
  • Mykeny
  • Mykeny
  • Kwiaty w Mykenach
  • Miecz z okresu mykeńskiego
  • Maska Agamemnona
  • Maska grobowa z Myken
  • Trasa z Koryntu do Myken

Znów w drodze. Karolina próbuje skonfrontować mapę z drogowskazami, ja próbuje jechać we właściwym kierunku nie wiedząc gdzie jadę. Wiem tylko gdzie chcę dojechać - do Epidaurus - miasta słynnego z teatru o niepowtarzalnej akustyce. Żeby nie było zbyt łatwo oprócz właściwej drogi szukamy stacji benzynowej. Nieprzyuczeni jeszcze do zwyczajów panujących w Grecji próbowaliśmy tankować w porze sjesty. Błąd.

W Argos znajdujemy stację, o dziwo czynną. Nie wiem czy sjesta już się skończyła, czy w mieście stacje działają inaczej niż na prowincji. W każdym razie jeden kłopot z głowy. W Argos znalazło się też trochę znaków więc przez Nafplio jedziemy do Epidaurus. Po drodze jeszcze mały objazd i spacer spowodowany znakiem "Tama mykeńska w Tiryns". Tama okazuje się wałem ziemnym wzmocnionym murem w niektórych miejscach, mogą to zresztą być po prostu kamienie jakich tu wszędzie pełno. Kilka zdjęć, bardziej dla porządku niż dlatego, że jest czemu zrobić zdjęcie i jedziemy dalej.

Do Epidaurus dojeżdżamy późno, około piątej po południu, bez większych nadziei na zwiedzanie. Odrobina szczęścia połączona z życzliwością Greków i wchodzimy na pięć minut przed zamknięciem.

"Pięć minut" to w Grecji okres czasu odpowiadający naszemu pół godzin, czasem trzem kwadransom, rzadziej kilku godzinom. Trudno wyczuć ile w konkretnym przypadku, jedyna prawidłowość jaką zaobserwowałem to zależność od szerokości geograficznej. Im dalej na południe tym więcej czasu mieści się w pięciu minutach. Nikt nie posługuje się czasem w opisywaniu zdarzeń, które mają wystąpić niebawem - wtedy czas jest niepotrzebny. Podobnie sprawa się ma z odległościami i to zarówno tymi podawanymi przez miejscowych jak i tymi na znakach drogowych.

Nie dane nam było zwiedzić muzeum i świątyni Asklepiosa w Epidaurus, ale teatr, oglądany przy zachodzącym powoli słońcu urzekał. Sporo czasu spędziliśmy oglądając go z różnych stron, i sprawdzając tą legendarną akustykę - faktycznie, słychać upadającą na scenie monetę nawet z ostatnich rzędów. Ponieważ nie byliśmy zupełnie sami utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że nie trzeba się spieszyć z wychodzeniem. Pewnie inni też tak myśleli, patrząc na nas. Kiedy wychodziliśmy przed szóstą portier wpuszczał kolejne osoby "na pięć minut".

  • Trasa Mykeny - Epidaurus

Epidaurus opuszczamy o zmroku. Jadąc przez góry mijamy w kilku miejscach elektrownie wiatrowe. Rzędu wiatraków, które wcześniej widzieliśmy z samolotu teraz oglądamy z bliska - na szczytach pasm górskich wśród których wije się droga.

Spetsai (lub Spetses) - cel naszej podróży - to mała wysepka 1,5 kilometra od brzegów Peloponezu. Korzystanie z samochodów jest na niej zabronione, dlatego parkujemy nieopodal miejscowości Kosta przy nabrzeżu, z którego kursują taksówki wodne. Po kilku minutach na morzu, biedniejsi o 15 albo 20 Euro jesteśmy na wyspie.

Głównym problemem jaki przed nami stoi jest znalezienie noclegu. Martwi nas to, że miejscowość jest zupełnie wyludniona. Jedyny hotel, który jest otwarty wygląda tak dobrze, że aż boje się pytać o ceny. Przez godzinę włóczymy się po miasteczku szukając kwater prywatnych.

To, że na Spetsai nie wolno poruszać się samochodami, nie zmniejsza poziomu motoryzacji ludności. Prawdopodobnie każdy mieszkaniec posiada skuter. Pokonanie nawet niewielkiej odległości wymaga jazdy na skuterze, jazdy przez duże J. Im szybciej i głośniej tym lepiej. O kaskach nikt jeszcze nie słyszał. Nieliczni mieszkańcy, których widzimy pędzą na tych skuterach po wąskich uliczkach.

Wkrótce my też korzystamy z ulubionych środków komunikacji Spetsaiczyków. Ze sklepu, który sprzedawał gadżety jak na haloween, świetnie mówiąca po angielsku Greczynka dzwoni do znajomego, który wynajmuje apartamenty. Okazuje się, że mamy sporo szczęścia - za dwa dni na Spetsai będzie festiwal i pokoje czekają już na gości. Chwilę później sympatyczny właściciel domu i jego brat wiozą nas na skuterach. Formalności nie ma praktycznie żadnych, za 25 euro dostajemy klucze do pokoju z łazienką w całkiem dużym domu, w którym w sezonie mieści się pewnie z 15 do 20 osób. W tej chwili jesteśmy sami. Drzwi wejściowe do całego domu są otwarte i nikt nie przejmuje się tym. Opuszczając pokój mamy zostawić klucze w drzwiach - właściciel okazuje się rybakiem i rano będzie na morzu.

Porzucamy bagaże i idziemy na kolację. Tawerny, takie do jakiej trafiliśmy na Spetsai lubię najbardziej. Niewielka rodzinna restauracyjka, w której właściciel a zarazem kucharz siedzi przez większość czasu przy sąsiednim stoliku ze znajomymi jest gwarancją smacznego jedzenia. Zachwyceni jedzeniem pytamy o składniki potraw. Szczególnie interesują mnie Tzatzyki, które często robię w Polsce, ale czegoś im brakuje (i nie jest to tylko odpowiedni jogurt). Właściwy przepis brzmi - 2 ogórki, kubek jogurtu (cokolwiek by to znaczyło), główka czosnku, pieprz, sól, oliwa i ocet winny. Ostatniego składnika mi brakowało.

Następnego dnia budzi nas odgłos deszczu. Pogoda jest fatalna i nic nie zapowiada zmiany. Markotni idziemy na śniadanie. Kawa poprawia nam humory. Grecja jest jednym z tych krajów gdzie ceni się dobrą, mocną kawę. Espresso, podawane w maleńkich filiżankach, dodaje energii na długie godziny. Jest to także jeden z najtańszych dostępnych napojów.

Po wyjściu z kawiarni nie mogę się powstrzymać przed sfotografowaniem rzędu skuterów, które przed nią stoją w ilości odpowiadającej liczbie klientów w środku.

Kamienistą plażą idziemy do portu rybackiego. W zatoce głęboko wcinającej się w wyspę po obu stronach stoją dziesiątki mniejszych i większych łodzi rybackich i kilka jachtów. Obchodząc zatokę dookoła dochodzimy do położonych na przeciwległym brzegu zakładów szkutniczych. Niestety - w taką pogodę nikt nie pracuje i możemy oglądać jedynie szkielety łodzi, które kiedyś wypłyną na połów.

Wzdłuż wybrzeża stoją charakterystyczne białe domy podobne do tych znanych z pocztówek przedstawiających Hydrę. Architektura wysp zatoki Sarońskiej (m. in. Hydry, Poros i Spetsai) jest nieco inna niż bardziej znana architektura cykladów z błekitnymi kopulastymi dachami. Tutaj domy mają czterospadowe dachy z ciemnopomarańczową dachówką. Niewiele domów wyróżnia się innym kolorem ścian niż biały. Malowniczości dodają niebieskie drzwi, okna i mozaiki przed wejściem.

Wracając do centrum miasteczka zwracamy uwagę na wysokie mury osłaniające gdzieniegdzie domy od strony zatoki. W kilku miejscach widać wyraźnie ślady starych fortyfikacji. Na placach wystawione są XIX wieczne armaty. To wspomnienie historycznej roli jaką Spetsai odegrała w czasie wojny o niepodległość. Kupcy z tej wyspy wystawili w pierwszym okresie wojny sporą flotę, później - na cześć wyspy nazwano kilka okrętów greckiej marynarki wojennej. Obecnie nazwę Spetsai nosi jedna z greckich fregat.

Uciekając przed wzmagającym się deszczem zabieramy bagaże i wracamy na stały ląd.



Na Spetsai można dotrzeć wynajętym samochodem trasą jaką my pokonaliśmy - z Aten przez Korynt do Kosty. W dzień można skorzystać z promu samochodowego odpływającego z centrum miasteczka (samochód należy oczywiście zostawić w porcie - prom przewozi jedynie samochody z zezwoleniem, np. przewożące zaopatrzenie). Jest to opcja najtańsza przy małej ilości osób.

Można również skorzystać z taksówek wodnych, które kursują przez całą dobę. Koszt 15-20 Euro. Maksymalna ilość osób zabieranych na pokład - 12. Przystań taksówek wodnych znajduje się kilka kilometrów za miejscowością Kosta.

Bezpośrednio z Aten (Pireusu) na Spetsai pływa (lata?) kilka razy dziennie wodolot. Podróż , z przystankami na Poros i Hydrze zajmuje dwie godziny i 10 minut. Koszt - 39 euro od osoby.

  • Kawiarnia na Spetsai
  • Białe ściany, błekitne drzwi i czerwona dachówka - domy na Spetsai
  • Wodolot
  • Spetsai - nadbrzeżne domy
  • Spetsai
  • Spetsai
  • Łódź rybacka
  • Spetsai - zejście na plażę
  • Spetsai
Niedaleko Spetsai Karolina wypatrzyła na mapie jaskinię Franchthi -
siedlisko ludzkie z okresu paleolitu i neolitu. Postanowiliśmy zobaczyć
w jakich warunkach żyli ludzie przed tysiącami lat.Jaskinia
Franchthi jest wielka - spodziewałem się czegoś zupełnie innego.
Zamiast do pieczary, wąskiej, ciemnej i głębokiej wchodzimy do komory,
wielkością przypominającej średni kościółek, otwartej z obu stron.
Niestety nie są widoczne (albo nie zauważyliśmy) żadnych śladów pobytu
ludzi w tym miejscu.Praktyczne informacje:Dojazd jest nieźle odznaczony - z głównej drogi (Kranidi - Nafplio)
zjeżdżamy przy
drogowskazie "Franchthi Cave", a potem kolejne prowadzą nas do celu...
prawie do celu. Ostatni kilometr albo dwa pokonujemy pieszo malowniczo
położoną ścieżką nad brzegiem morza. Lepiej nie wchodzić do jaskini po
zmroku - opuszczone stanowiska archeologiczne nie są zabezpieczone i
można wpaść do całkiem głębokiego dołu.

Niedaleko Spetsai Karolina wypatrzyła na mapie jaskinię Franchthi - siedlisko ludzkie z okresu paleolitu i neolitu. Postanowiliśmy zobaczyć w jakich warunkach żyli ludzie przed tysiącami lat.

Jaskinia Franchthi jest wielka - spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Zamiast do pieczary, wąskiej, ciemnej i głębokiej wchodzimy do komory, wielkością przypominającej średni kościółek, otwartej z obu stron. Niestety nie są widoczne (albo nie zauważyliśmy) żadnych śladów pobytu ludzi w tym miejscu.

Praktyczne informacje:
Dojazd jest nieźle odznaczony - z głównej drogi (Kranidi - Nafplio) zjeżdżamy przy drogowskazie "Franchthi Cave", a potem kolejne prowadzą nas do celu... prawie do celu. Ostatni kilometr albo dwa pokonujemy pieszo malowniczo położoną ścieżką nad brzegiem morza. Lepiej nie wchodzić do jaskini po zmroku - opuszczone stanowiska archeologiczne nie są zabezpieczone i można wpaść do całkiem głębokiego dołu.

  • Jaskinia Franchthi

Wizyta w Nafplio nie należała do najbardziej udanych. Uroku tego miasta - pierwszej stolicy niepodległej Grecji - deszcz nie mógł zabić, ale naszą silną wolę... mógł - zamiast kilku godzin spędziliśmy w Nafplio godzinę lub półtora przebiegając praktycznie przez centrum miasta. Wejście na ukryty w niskich chmurach zamek Palamidi na wzgórzu nad Nafplio zostawiliśmy na następny raz.

Kilka zdjęć - szczególnie te z zamkiem Bourtzi oddają atmosferę tamtego dnia. Ten zameczek zresztą jest moim zdaniem najciekawszym punktem w mieście, jednocześnie będąc swoistym kamieniem milowym oddzielającym okres bizantyjski i frankoński (prawie niezauważalne w mieście) od okresu weneckiego i tureckiego, które ukształtowały to miasto w jego dzisiejszej formie.

Podobnie jak inne grackie miasta Nafplio ma raczej jednolitą zabudowę, jeśli chodzi o okresy architektoniczne i często miałem spore trudności z odróżnieniem budynków XVIII i XX wiecznych. Grecy dość konsekwentnie (podejrzewam, że definiują to jakieś przepisy) utrzymują stały styl w budownictwie. Zresztą trudno dopatrzeć się tak wyraźnego podziału stylów jak w Polsce - dominują style regionalne, a nie historyczne i tak Nafplio ma swój styl, Monemvasia i Mistra zachowały charakterystyczny styl bizantyjski, wyspy Zatoki Argolidzkiej opisałem przy okazji wizyty na Spetsai, a Cyklady słyną z białych domków z błękitnymi dachami.

Praktyczne informacje:
W Nafplio warto zobaczyć (pominiętą przeze mnie) twierdzę Palamidi. Wejście na szczyt oznacza pokonanie tysiąca stopni, ale widok musi być niezwykły. Do zamku Bourtzi w sezonie można dostać się taksówką wodną za niewielką opłatą. Dla podróżujących samochodem - parkowanie w Nafplio jest trudne nawet poza sezonem w sobotę. W sezonie prawdopodobnie lepiej zostawić samochód dalej od centrum.

  • Zamek Bourtzi
  • Zamek Bourtzi
  • Nafplio
  • Agamemnon
  • Zamek Bourtzi
  • Doniczkowe drzewka w Nafplio
  • Nafplio
  • Kot ;)
  • Trasa z Kosty (k. Spetsai) do Nafplio

Drogę na południe zepsuł deszcz. Widoki, które powinny rozciągać się za oknem możemy sobie jedynie wyobrażać. Trasa, którą wybraliśmy nie jest może najszybsza, ale za to zdecydowanie bardziej malownicza niż autostrada, którą proponowały programy ustalające trasę. Jest też darmowa, a przy kilku euro w każdym punkcie poboru opłat jest to mocny argument.

Przed Leonidio chmury nieco się rozchodzą i z punktu widokowego możemy obejrzeć panoramę zatoczki i portu. W słoneczny dzień widok musi być zachwycający i polecam gorąco ten punkt.

Gdy wjeżdżamy w góry wydaje się, że porzucamy cywilizację. Po kilku kilometrach giną w dali (a może w mgle?) światła Leonidio i wokół nas pozostaje pustka. Pierwsze skojarzenie - "ciemność widzę, widzę ciemność". Długie światła na zmianę oświetlają pionowe skały i mgłę, w której kryją się przepaście. Prowadzę ostrożnie trzymając się białych linii na środku drogi. O barierkach, albo choćby słupkach z odblaskami można zapomnieć. Jak w wielu południowych krajach - jeśli samochód ma spaść to spadnie i nie należy mu w tym przeszkadzać. Na kilkudziesięciokilometrowym odcinku najgęstszych serpentyn mijamy trzy auta, średnio jedno na pół godziny.

Miasteczko Kosmas jest jak przytulny dom w którym można się schować przed deszczem. Spacer, chwila spędzona w tawernie i przede wszystkim chyba światła miasteczka dodają nam sił do dalszej jazdy.

 

W tawernie zamówiliśmy Ouzo i herbatę. Ouzo kosztowało znacznie mniej niż herbata, a ta okazała się rumiankowa. Warto pamiętać, że w Grecji i we Włoszech herbata uznawana jest za środek na ból żołądka, a za typowy napój.

 

Kosmas stało się dla nas nie tylko miejscem odpoczynki, ale również granicą złych warunków w jakich jechaliśmy. Strome góry zastąpiła wyżyna stopniowo schodząca w stronę morza. Szczyty, które minęliśmy musiały zatrzymać mgłę i chmury. Deszcz, który towarzyszył nam przez cały dzień wreszcie został za nami i nie miał nas męczyć już do końca pobytu.

W Gythio przekonaliśmy się jak silnie działała na nas przebyta droga. Ruch uliczny, zgiełk miasta były czymś czego prawie nie spodziewaliśmy się "przyzwyczajeni" do pustki w górach.


Praktyczne informacje:

Obie trasy (Nafplio - Gythio przez Tripoli i Nafplio - Gythio przez Kosmas) liczą ok. 160km. Według Map Google przez Tripoli (autostradą) pojechalibyśmy 2 godziny 18 minut, przez Kosmas trzy i pół. Droga przez Kosmas jest na pewno bardziej widokowa, jednak w nocy i przy złej pogodzie różnica w czasie przejazdu znacznie wzrośnie. Nam ta trasa zabrała ponad cztery i pół godziny.

Znalezienie noclegu w Gythio poza sezonem nie przysparza najmniejszych problemów - wystarczy pytać w tawernach o "domatia" - kwatery prywatne. My zamieszkaliśmy w świetnym punkcie - tuż przy nadmorskim bulwarze za 27 euro za dobę za pokój z łazienką (przy wykupieniu trzech noclegów). Te kwatery łatwo znaleźć - mieszczą się tuż przy posterunku policji turystycznej. Warto (a nawet powinno się) ostro targować. Cena "wywoławcza" za pokój w którym nocowaliśmy wynosiła 45 euro.

  • Kosmas - tawerna
  • Droga do Kosmas
  • Kosmas - rynek
  • Droga za Kosmas
  • Trasa Nafplio - Gythio

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. lmichorowski
    lmichorowski (26.01.2012 23:34) +1
    Ciekawa i dość nietypowa podróż po Grecji, wolnej od tłumów turystów. Fajne zdjęcia, choć - podobnie jak Voyagerowi - brakowało mi kolorów. Pozdrawiam.
  2. kuniu_ock
    kuniu_ock (27.04.2010 9:49)
    Wielce obszerna relacja :) Mogłoby być troszkę więcej fotek, ale przy takim opisie wyobraźnia robi swoje :)
    Mnie nie przeszkadzają te czarno-białe foty. Akurat podobają mnie się te czarno-białe fotki łódek :)))))
  3. voyager747
    voyager747 (27.01.2009 22:36)
    Ale kolorowe fajniejsze :)))
  4. duzinek
    duzinek (27.01.2009 22:31)
    Wielkie dzięki za garść fotek cz-b. kolorowe tez są fajne :)
  5. polosky
    polosky (27.01.2009 0:11)
    ciekawie. brawo.